2011-12-13

π*(15*15)+(31.5*31.5) = ∞

...> Od momentu kiedy winylowy krążek o średnicy 12 cali odtwarzany z prędkością obrotową 33 i 1/3 obrotów na minutę stał się głównym nośnikiem dźwięku duża ilość miejsca na opakowaniu płyty zaczęła skłaniać artystów do połączenia tego co na płycie z jakąś wizją plastyczną. Miała ona za zadanie na początku jedynie cieszyć oko, ale im dalej w las tym okładki coraz  bardziej stanowiły uwypuklenie ogólnej wizji artystycznej zespołu. Zrastały się z tematyką albumu i stawały się integralna częścią wydawnictw, czasami wręcz funkcjonując na równych prawach z muzyką tam zawartą <...
 Dużo mogłabym pisać tytułem wstępu wprowadzając do tematu. Myślę jednak, że nie będę się rozwodzić za dużo bo było by zbyt sentymentalnie. Zatem konkrety:
(π*π)*15+(31.5*31.5) =∞.... dlatego, że to powierzchnia płyty i okładki, a możliwości i zestawień jest bez liku
... sam temat bo ciekawy i rzadko poruszany
Hiżowe...bo od Hiża pochodzi inspiracja i opowieści przelane na słowo pisane
Hiżowi bo jemu składam podziękowania i oddaję nowy wątek :) 

by Hiżu 
W tym miejscu chciałbym się właśnie zająć w jaki sposób forma okładek odzwierciedla muzykę której opakowanie stanowią.

W 1975 roku Pink Floyd wydał swój kolejny album noszący wszystko mówiący tytuł „Wish you were here” , w tym roku jak łatwo policzyć mija równo trzydzieści sześć lat od tego wydarzenia i z powodu tej małej rocznicy
spróbujmy przyjrzeć się bliżej, nie tyle muzyce (choćby dlatego, że przyglądanie się muzyce jest
czynnością cokolwiek skomplikowaną), ile stronie graficznej tej płyty.
Po kolei i od początku, całe wydawnictwo traktuje o nieobecności i braku porozumienia, oraz odhumanizowaniu relacji międzyludzkich i tej tematyce jest podporządkowana warstwa wizualna.
 
Z początku (później z tego zrezygnowano o czym za chwile)płyta była sprzedawana w czarnym opakowaniu z naklejonym obrazkiem na którym widniał uścisk ręki na tle podzielonego na cztery części koła.
Już samo opakowanie właściwej okładki w czarną nieprzeźroczystą obwolutę oznaczało nieobecność, wszakże okładki nie ma jako że jest ukryta.

Po wtóre uścisk rąk widoczny na ilustracji nie jest uściskiem rąk ludzi, a raczej czegoś na kształt robotów, co z kolei odnosi się do wypranego z człowieczeństwa stosunku wielkich korporacji do jednostki, obecnego w warstwie tekstowej albumu (polecam rozwadze związany z tym animowany teledysk do „Welcome to the machine”). Każda z części koła będącego tłem dla uścisku odpowiada jednemu czterech żywiołów natury, co ma odniesienia w czterech fotografiach umieszczonych na obu stronach okładki i obu stronach wewnętrznej koperty.
Zdjęcie zdobiące przednią część okładki znowu przedstawia powitanie, tym razem dwóch żywych ludzi, problem w tym, że jeden z nich stoi w płomieniach.
Tutaj mała dygresja techniczna, otóż w późniejszych latach płyta była sprzedawana już normalnie opakowana, ale motyw „robocich” dłoni czasami, w różnej formie był na okładce obecny, na przykład tak jak na zdjęciach powyżej gdzie został przyklejony do folii chroniącej album, symbol ten nieco się różni od tego z pierwszej fotografii,
brązowy okrąg zrobił się biały i pojawiły się na nim napisy dotyczące roku wydania, wytwórni oraz tytuły utworów.
Z innych ciekawostek można jeszcze dodać, że na wydanie kompaktowe trafiła inna wersja zdjęcia głównego, nota bene, przynajmniej według mnie, zdecydowanie gorsza.
Wracając do głównego zdjęcia, w tym miejscu obcość i nieobecność symbolizuje płonący człowiek (który jest również odniesieniem do pierwszego z czterech 
żywiołów), ponadto ogień jest symbolem bariery między ludźmi, całości zaś dopełnia miejsce w którym stoją, jest to mianowicie dziedziniec przed halami filmowymi Warner Bros, który, według słów pomysłodawcy i aranżera zdjęcia pana Storma Thorgersona, sam w sobie jest symbolem wyobcowania, jako miejsce, mogące być poprzez kręcone tam filmy, każdym, a tym samym nie będące żadnym. Proponuję zwrócić uwagę również na prawą górną część fotografii, otóż nadpalenie w winylowej wersji okładki jest
zrobione tak dobrze, że z początku trudno się zorientować czy jest tylko częścią okładki, czy też płycie naprawdę przytrafiło się coś złego.

Teraz dochodzimy do dosyć ciekawej części czyli do tylnej strony okładki, tutaj mamy do czynienia z jednej strony z oczywistym symbolem nieobecności, jakim jest twarz bez rysów, oraz niewidzialna reszta ciała, ale cała kompozycja ma również jeszcze kilka innych możliwych interpretacji, po pierwsze z uwagi na walizkę i sposób w jaki postać trzyma płytę kojarzy się ona z komiwojażerem a to znowu w połączeniu z brakiem twarzy wskazuje na anonimowość ludzi pracujących w wielkich firmach.
Dodatkowo jedna z nalepek na walizce zawiera logo firmy produkującej napoje z którą Floydzi (bez wiedzy Watersa) podpisali umowę w sprawie czegoś co w polskim języku ma, obrzydliwą wręcz, nazwę sponsoringu, Waters dowiedziawszy się o tym trochę się zdenerwował i zażądał zerwania umowy, co też nastąpiło. Ich znaczek obecny w takim kontekście dodatkowo podkreśla część przesłania dotyczącą nieliczenia się korporacji z człowiekiem i nastawieniem ich tylko na zysk.
Istotna jest tu również płyta będąca egzemplarzem „Wish you were here” właśnie, jej przezroczystość ma  świadczyć o trudnościach w dotarciu artysty do odbiorcy, muzyka ma być według tego konceptu przez większość ludzi odbierana bezrefleksyjnie, ma służyć w ich rozumieniu tylko chwilowej rozrywce, jest, mówiąc innymi słowy przeźroczysta dla nieuważnych słuchaczy, a w takim razie staje się tylko towarem dostarczanym za ciężkie pieniądze odbiorcom i 
przestaje mieć cokolwiek wspólnego ze sztuką.
Problem braku kontaktu z publicznością uzyskał zresztą swój pełny wyraz kilka lat później przy okazji „The Wall”.
Tło wskazuje naturalnie na kolejny z czterech żywiołów czyli ziemię.
Po wyciągnięciu koperty z okładki naszym oczom ukazuje się kolejne zdjęcie tym razem ukazujące czyjeś wyprężone nogi wystające z wody, co znowuż w oczywisty sposób odnosi się do myśli przewodniej albumu.
Jasnym jest także nawiązanie do wody jako kolejnego elementu z koła. Ostatnie ze zdjęć przedstawia szpalery drzew między którymi ktoś z pewnością niedawno przechodził, świadczy o tym unosząca się na wietrze czerwona chusta. Jest to kolejny symbol nieobecności tym razem związany z czwartą częścią koła a co za tym idzie czwartym żywiołem czyli powietrzem.
Należy zauważyć, że każde ze zdjęć jest niejako dodatkowo związane z przypisanym mu aspektem, pierwsze, to z płonącym człowiekiem jest nadpalone, poniżej drugiego widać pęknięcie przez które wysypuje się piach, przy „wodnym” jest dziura i wylewająca się woda, ostatnie zaś jest wyraźnie poruszone przez wiatr.
Na koniec wypadałoby zwrócić uwagę na powód dla którego zostały w ogóle wprowadzone owe cztery części z których każda odpowiada jednemu z żywiołów. Otóż każde ze zdjęć główne przesłanie płyty na tle jednego z nich, ponieważ powietrze, woda, ziemia i ogień według starożytnych doktryn tworzą świat tak więc zespolenie tych czterech prac tworzy z jednej strony świat właśnie a z drugiej pokazuje, że w każdym elemencie tego świata człowiek jest tak samo zagubiony i samotny.

by Hiżu 
 

1 comment: